|
|
"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....
WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni. |
|
|
|
|
Sobota, 21 grudnia 2024 r. |
|
Imieniny obchodzą:
Jan, Honorata, Tomasz
|
|
|
|
|
|
Cała prawda o PKP w „Gazecie Polskiej” | |
[ 0000-00-00 ] |
Rzadko się zdarza, żeby nasi dziennikarze zwyczajnie zazdrościli
innym dziennikarzom, że dotarli do rewelacji, sensacji, do których sami
nie dotarliśmy. Ale tym razem szczerze zazdrościmy dziennikarzom „Gazety
Polskiej”, którzy obnażyli prawdę o tym, co się dzieje na PKP w swojej
gazecie. Całą prawdę…
Dziennikarze „Gazety Polskiej” piszą o ciekawym i bulwersującym zjawisku. A piszą tak: Rządy
PO-PSL przekazały władzę nad PKP ludziom z sektora bankowego, nazywanym
przez kolejarzy „bankomatami”. Typowy „bankomat”, to w oczach
związkowców garniturowiec o niewielkiej wiedzy o pociągach, natomiast
pełen poczucia wyższości nad zwykłymi pracownikami z
kilkudziesięcioletnim często stażem. „Bankomat”, sam zarabiając krocie,
uważa ich za obciążenie dla firmy i relikt dawnych czasów, który należy
poddać wszechobecnej kontroli. Z kolei zarzuty zwykłych pracowników
wobec „bankomatów”, to wprowadzenie do państwowych, kolejowych spółek
wielkiej liczby „dojących” je firm zewnętrznych. Nowi ludzie z
politycznego rozdania zatrudniani są, ich zdaniem, na bardzo dobrych
warunkach, a zwykli pracownicy biedują. W rzeczy samej tak
właśnie jest na naszej PKP. Władze spółek PKP zamiast jednak ewoluować,
naprawiać swoje osobowe składy, zdecydowały się na wojnę ze związkami
zawodowymi. Zwłaszcza z NSZZ „Solidarność” ostentacyjnie odmawiając
na przykład kontynuowania prenumeraty „Wolnej Drogi” pisma Sekcji
Krajowej Kolejarzy NSZZ „Solidarność”. I „Gazeta Polska” pisze o tej
sytuacji dalej tak i bez ogródek: Referendum strajkowe w spółce
PKP SA rozpoczęło się 17 sierpnia i potrwa do 10 września, jednak ważną
wskazówką co do nastrojów kolejarzy mogą być wyniki podobnego referendum
w innej spółce kolejowej – PKP CARGO SA. Pracownicy biorący w nim
udział w 96 proc. opowiedzieli się ze strajkiem. Jesienny strajk w
PKP mógłby być dla rządu szczególnie niewygodny ze względu na wybory
parlamentarne, które odbędą się 25 października. Czy to prawdziwy powód
wojny, jaką władze spółki wytoczyły związkowcom? Wojny, w której władz
PKP nie popiera nawet Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, które –
wbrew kolejowym władzom – uznaje toczący się konflikt za spór zbiorowy.
Związkowcy, o czym pisaliśmy też w „Wolnej Drodze”, zaniepokojeni są
tym, że PKP zleca wiele prac firmom zewnętrznym, dając, jak
przypuszczają pracownicy PKP, zarabiać horrendalne pieniądze kolesiom
członków zarządów spółek. No, sami członkowie zarządów zapewne też „o
suchym pysku” i z pustą kieszenią z tych transakcji nie wychodzą. Mówi o
tym rozmówczyni „Gazety Polskiej”, szefowa „Solidarności” w PKP SA: -
Pracuję w PKP od 32 lat, w kadrach. Moja rodzina walczyła w Armii
Krajowej. Moim konikiem było zawsze prawo pracy i choć mam już wnuki,
nie zamierzam zostawić najsłabszych pracowników samym sobie. To, co
dzieje się w PKP, to koszmar. Wychowałam się w innych wartościach –
opowiada Barbara Miszczuk. Kobieta twierdzi również w rozmowie z
„Gazetą Polską”, że... od półtora roku nastąpiła ze strony PKP
niewyobrażalna eskalacja działań mających utrudnić działanie związkowi.
Co miało na to wpływ? W 2014 r. kolejowa „Solidarność” wystąpiła do
władz spółki o udzielenie informacji publicznej o kosztach poniesionych
przez PKP SA w związku z zatrudnieniem firm zewnętrznych, m.in. do
obsługi prawnej czy do opracowywania kart charakterystyki pracy. -
Bezprawnie odmówiono nam podania tej informacji – mówi Miszczuk. Zapytaliśmy
o to Katarzynę Mazurkiewicz, rzecznika Grupy PKP SA. Odpowiedziała nam,
że „koszty obsługi firm zewnętrznych należą do sfery uprawnień
zarządczych Spółki, przewidzianych kodeksem spółek handlowych, a nie
kodeksem pracy. Nie są bowiem związane z prawem pracy ani działalnością
związkową.” Dlatego jej zdaniem organizacje związkowe „mają prawo
żądać tylko tych informacji, które są niezbędne do prowadzenia ich
działalności związkowej, a ta opiera się wyłącznie na reprezentowaniu
zbiorowych i indywidualnych interesów pracowników. Decyzje handlowe
Spółki nie leżą w tym obszarze zainteresowania związków zawodowych”.
Dobre, co? Robole morda w kubeł. Zarząd kolejowej spółki ogłasza ni
mniej, ni więcej, tylko swoją bezkarność. „Gazeta Polska” sięga jednak
po opinię specjalisty od prawa pracy i informuje: Radca prawny Jacek
Bąbka, prezes Fundacji Badań nad Prawem, negatywnie ocenia zachowanie
władz spółki: - To ciężko chore. Informacja publiczna przysługuje
każdemu obywatelowi. I teraz następuje w przywoływanym tu
artykule wykaz szykan i represji wobec Barbary Miszczuk, która ośmieliła
się zapytać władze PKP o to, co to się dzieje z tymi zleceniami dla
firm zewnętrznych. Okazuje się, że władze spółki zabrały się za
przeglądanie korespondencji Miszczuk (!?). „Gazeta Polska” skrupulatnie relacjonuje, co dzieje się dalej:
Pismo do dyrektora PKP Jakuba Karnowskiego w tej sprawie skierowała jej
adwokat Anna Kasolik. „W stosunku zaś do mojej Mandantki miejsce mają
powtarzające się, bezprawne zachowania, polegające m.in. na przejmowaniu
i rozpowszechnianiu prywatnej korespondencji mojej Klientki” – napisała
Kasolik i dodała, iż Miszczuk „wielokrotnie sygnalizowała przełożonym
problem naruszania korespondencji i mimo zapewnień Pana Dyrektora
Krzysztofa Gacka w ostatnim piśmie z dnia 15 maja 2015 roku, iż
zaprzestanie się otwierania jej listów, sytuacja powtarza się nadal.” I teraz robi się już zabawnie. Dziennikarze „Gazety Polskiej” informują: Rzecznik Mazurkiewicz [z PKP – przypis „Wolna Droga”] przyznaje,
że otworzono przesyłkę dla przewodniczącej związku, ale tylko raz i
to... omyłkowo. „W roku 2014 mieliśmy jedną sytuację, w której pracownik
kancelarii ogólnej Spółki w Oddziale Gospodarowania Nieruchomościami w
Krakowie, obsługujący codziennie dziesiątki przesyłek, przez nieuwagę
otworzył kopertę z korespondencją sądową skierowaną do związku
zawodowego” – napisała rzecznik w e-mailu do „GP”. Jej zdaniem „sytuacja
została wyjaśniona (...), a pracownik poniósł konsekwencję swojego
działania, tj. został odsunięty od obsługi korespondencji, zgodnie z
wnioskiem zainteresowanego związku zawodowego.” No, przypadkowo otworzyli nie swoją korespondencję. Też mi wielkie co? Robole się burzą. Jacy przewrażliwieni.
Ale to nie koniec szykan, a właściwie zwykłego chamstwa. Miszczuk
opowiada o tym „Gazecie Polskiej” ze szczegółami. Okazuje się, że władze
PKP udostępniły klucze do pomieszczeń związkowych osobom
nieuprawnionym. I dochodzi do takich sytuacji, o których „Gazecie
Polskiej” opowiada Miszczuk: - Był przypadek, kiedy jedna z osób
weszła do naszego pokoju, nie wiedząc, że jeszcze nie wyszłam z pracy –
wspomina. Jak mówi, po jednym z takich zajść została posądzona o
uderzenie pracownika. Nie wiedział on jednak, że w pomieszczeniu jest
jeszcze jedna osoba, która była świadkiem zdarzenia. – Gdybym była sama,
to dzisiaj odsiadywałabym wyrok – uważa Miszczuk. Jak mówi, jeden z
pracowników zapytał ją wprost, czy nie obawia się o swoje życie, stając
na drodze interesom potężnych sił robiących interesy na majątku spółki. No,
metody jak w małej gminnej masarni, a nie w jednej z wielkich spółek
skarbu państwa. Nie zapominajmy, że za tymi praktykami stoi autorytet
państwa rządzonego przez PO, bowiem PKP, to rządowa spółka podlegająca
ministerstwu. A to autorytet, pożal się Boże! Metody, że właściwie wstyd
o nich pisać. I znów w sprawie głos zabiera przywoływana już przez „Gazetę Polską” mecenas Anna Kasolik, która pisze do mędrców ze spółki:
„Na tle zaistniałego konfliktu o łamanie tajemnicy korespondencji
nadmienić należy o sytuacji, w jakiej doszło do pomówienia, jakoby moja
Mandantka uderzyła jednego z pracowników departamentu prawnego, a to
Panią Marię Wasilewską. Podawanie i upowszechnianie przez Panią Marię
Krogulec informacji powyższego oszczerstwa wśród załogi niewątpliwie
narusza dobre imię mojej Klientki, jak i naraża na utratę zaufania
potrzebnego do wykonywania pracy.” A co na to władze spółki. Idą w
zaparte i twierdzą, że klucza osobom postronnym nie udostępniały. To
jak się te osoby do pomieszczeń związkowców dostawały? Mądrale z PKP
milczą. I dalej „Gazeta Polska” pisze: „Solidarność” w PKP SA
próbowała podjąć negocjacje z władzami spółki już prawie rok temu. Od
tamtego czasu domaga się podwyżek o 500 zł na jednego zatrudnionego.
Wystąpiła wtedy m.in. z postulatami zaprzestania utrudniania wykonywania
działalności związkowej i przestrzegania praw i wolności związkowych. Jak
mówi Miszczuk, pracodawca przystąpił wówczas do dialogu społecznego,
lecz strony nie doszły do porozumienia. – A to oznaczało, że postulaty
związku zawodowego winny być rozstrzygane zgodnie z procedurą określoną w
ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Niestety pracodawca nie
uznał istnienia sporu zbiorowego i odmówił przystąpienia do rokowań -
stwierdza. Jak opowiada, władze spółki zaczęły uprzykrzać jej życie
na różne sposoby. Zwoływały rozmowy z dnia na dzień, doprowadzając ją do
takiego wyczerpania, że zasłabła w siedzibie spółki. - Nie mogłam
nawet poruszać się na terenie spółki, mimo że tam znajduje się siedziba
związku. Okazało się, że moja karta dostępu została zablokowana, mogłam
wejść tylko do pokoju związku i departamentu, w którym jestem
zatrudniona – opisuje szykany. „Oburzające i niezrozumiałe jest
niespodziewane ograniczenie mojej Klientce dostępu do pomieszczeń
zakładowych, innych niż jej miejsce pracy, podczas gdy członkowie
pozostałych związków zawodowych nie doznali takiego ograniczenia” –
napisała do prezesa firmy Anna Kasolik. Awanturą i gorszącymi
praktykami władz PKP zainteresował się poseł PiS Andrzej Adamczyk, który
powiedział „Gazecie Polskiej”: - Z jednej strony zdarza się
przypadkowe otworzenie korespondencji związkowej, z drugiej odmawia się
związkowcom informacji o spółkach zewnętrznych, informacji kluczowej dla
działania spółki. Nie rozumiem, z jakich przyczyn zarząd PKP SA
postanowił iść na wojnę ze związkami, powinien przecież dbać o
harmonijną współpracę. Należy mieć tylko nadzieję, że pan poseł
PiS po najprawdopodobniej wygranych przez jego partię wyborach o sprawie
szykan na PKP nie zapomni. Pamięć pana posła w odpowiednim czasie
sprawdzimy. Związek o aferze zawiadomił także ministra pracy.
Ministerstwo wyznaczyło negocjatora. I ten z kolei wyznaczył termin
negocjacji na 11 sierpnia 2015 r. Nikt z władz PKP na negocjacje się nie
zjawił. Oni - władza PKP - z robolami negocjować nie będą. I „Gazeta Polska” informuje: ...od
17 sierpnia „Solidarność” rozpoczęła przeprowadzenie referendum
strajkowego. Jak twierdzi Miszczuk, w odpowiedzi na tablicach w firmie
wywieszona została informacja, że strajk będzie uznany przez jej władze
za nielegalny. Szefowa „Solidarności” mówi, że ciągle dostaje sygnały,
iż pracownicy są zastraszani: słyszą pogróżki, że jeśli w referendum
opowiedzą się za strajkiem, stracą pracę. Co na to spółka PKP SA? Jak
przyznała rzecznik Mazurkiewicz, zarząd faktycznie poinformował
pracowników, że „ewentualne zorganizowanie i przeprowadzenie przez
Sekcję Zawodową NSZZ „Solidarność” PKP SA strajku na terenie zakładu
pracy będzie traktował jako działania nielegalne” i odmówił uznania jej
żądań za „złożone w trybie ustawy (...) o rozwiązywaniu sporów
zbiorowych.” No i mamy szantaż, presję, wymuszenia. Sobiepaństwo w
PKP w pełnej krasie, czyli szantażowanie pracowników i nie uznawanie
sporu zbiorowego wdrażanego przez związkowców z pełnym zachowaniem
procedur prawnych. I na nic pismo wiceministra infrastruktury, który
próbuje przywrócić rozum prezesowi PKP Jakubowi Karnowskiemu i pisze,
jak odnotowuje „Gazeta Polska” tak do rzeczonego prezesa Karnowskiego: Sam
akt wskazania mediatora i poinformowania o tym stron sporu zbiorowego
uznać należy za wiążący dla stron. Mając powyższe na względzie,
podtrzymuję stanowisko, wyrażone w piśmie z dnia 9 marca 2015 r. (...) o
wskazaniu (...) mediatora z listy przy Ministrze Pracy i Polityki
Społecznej do prowadzenia mediacji w sporze zbiorowym pomiędzy Sekcją
Zawodową NSZZ „Solidarność” w PKP SA a Zarządem PKP SA w Warszawie. Święte słowa, panie wiceministrze… Tylko, co dalej?
Szykany wobec związkowców są jednoznacznie interpretowane przez prezesa
Fundacji Badań nad Prawem Jacka Bąbka, który mówi „Gazecie Polskiej”: -
To naruszenie ustawy o związkach zawodowych, które skutkuje karami z
kodeksu karnego. Pracownicy powinni złożyć zawiadomienie do prokuratury –
mówi Jacek Bąbka. Związkowcy zarzucają też władzom spółki, że
w czerwcu zorganizowały piknik dla pracowników spółki i ich rodzin, na
który nie wszyscy pracownicy zostali zaproszeni. Ich zdaniem mógł on
kosztować nawet 300-400 tys. zł. Rzecznik Grupy PKP wyjaśniła nam, że do
udziału w pikniku zaproszono „pracowników Centrali oraz Oddziału
Gospodarowania Nieruchomościami w Warszawie.” – To nieprawda, wielu
pracowników Centrali nie zostało zaproszonych. Świetnie bawiły się za to
władze – za pieniądze, które mogłyby iść na podwyżki dla pracowników –
mówi Miszczuk. PKP SA nie odpowiedziały na nasze pytanie, ile kosztowało
zorganizowanie pikniku. Ale wkoło jest wesoło, co? Znakomity
materiał „Gazety Polskiej”. Gratulujemy. I wierzymy, że po wyborach 25
października odpowiednie instytucje uwiną się raz, dwa.
|
| | |
|
|
|
|
|
|
Copyright "Wolna Droga" |
|
|
|
|
|