|
|
"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....
WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni. |
|
|
|
|
Czwartek, 2 stycznia 2025 r. |
|
Imieniny obchodzą:
Grzegorz, Makary, Izydor
|
|
|
|
|
|
Kolejowa „Solidarność“ na szczytach Alp | |
[ 0000-00-00 ] |
Druga edycja programu „Kolejowa Solidarność na szczytach Alp“ odbyła
się w dniach od 18.07. do 25.07.2014 r. Wyprawa miała na celu wejście na
kilka czterotysięczników w masywie Monte Rossa, znajdującego się w
rejonie Doliny Aosta, we włoskiej części Alp. Uczestnikami wyprawy,
oprócz niestrudzonego animatora górskich podróży Jana Gaidy (PKP Cargo
SA - Zakład Śląski w Tarnowskich Górach), byli: Anna Wojewoda (PKP Cargo
SA - Centrala Spółki w Katowicach), Bogusława Dąbrowska (pielęgniarka –
Tarnowskie Góry), Grażyna Filus (PKP Cargo SA - Centrala Cargo w
Katowicach), Wioletta Drożdowska (PKP Cargo SA - Centrala Spółki w
Krakowie), Janusz Bondaruk (PKP Cargo SA - Zakład Centralny), Józef
Głowacki (spoza kolei) i Henryk Sikora (PKP PLK SA - ZLK Kraków).
Aby dotrzeć w rejon Alp, w którym zaplanowaliśmy naszą akcję górską,
musieliśmy pojechać dwoma samochodami przez Niemcy, Szwajcarię, alpejską
przełęcz Furkapass, by w końcu dotrzeć do Grassoney La Trinite, a
dokładnie do miejsca, które nazywa się Stafal. Część grupy zanocowała w namiotach przed okoliczną kapliczką, a część wyruszyła w górę kabinową kolejką linową. Pogoda
była kiepska. W około chmury, z których padał przelotny deszcz. Pomimo
niesprzyjającej aury, po wyjściu z górnej stacji kolejki (Gabret),
wyruszyliśmy błotnistą ścieżką, aby dojść po blisko dwóch godzinach do
trawiastego wypłaszczenia nad niewielkim jeziorem. Miejsce to jest
wysoko ponad górną granicą lasu, wokoło ani jednego drzewa lub krzaka,
wszędzie trawa i kamienie. To wszystko w potężnej dolinie, zawieszonej
na wys. ok. 2.500 m, zamkniętej z trzech stron szczytami. Tam też
rozbiliśmy swoje namioty. Ranek obudził nas wspaniałym słońcem i
bezchmurnym niebem. Niespodzianką była niska temperatura i lód na
namiotach, po nocnych opadach deszczu. Niestety, słońcem cieszyliśmy się tylko przez kilka godzin. W południe niebo zasłoniły groźnie wyglądające chmury.
W ramach aklimatyzacji, dotarliśmy do miejsca położonego na wysokości
3.100 m. Tam też, w skalnych wypłaszczeniach, rozbiliśmy nasze namioty.
Od tej wysokości w górę leżał już śnieg. Mając do dyspozycji sporo
czasu, weszliśmy na pobliską przełęcz, w jednej z bocznych grani, z
której pomimo zachmurzenia można było zobaczyć czoło lodowca,
opadającego ze szczytu Liskamm (jeden z wyższych i trudniejszych
szczytów w masywie Monte Rossa). Tę noc będę wspominał długo,
szczególnie ze względu na przenikliwe zimno, bez przerwy padający
deszcz, z potwornym wiatrem. Warunki te zmusiły mnie do tego, że w
środku nocy musiałem nasz namiot wzmacniać dodatkowymi kamieniami, aby
go nie zwiało. Huk był jak w maszynowni, a uderzenia wiatru w namiot nie
pozwalały na spokojny sen. Udało się. Przetrwaliśmy noc. Chmury i
świeży opad śniegu przywitał nas o świcie. Ruszyliśmy dalej, krok po
kroku, czasami grzęznąc w mokrym śniegu, zdobywaliśmy wysokość. Droga
biegła po ogromnych płatach śniegu i skałach. Towarzyszył nam ostry
wiatr, który skutecznie rozrywał chmury. Dotarliśmy w końcu do
schroniska Mantova Hut (3.498 m.n.p.m.). Po krótkim odpoczynku, idąc
ciągle w górę po niewielkim fragmencie lodowca, dotarliśmy do miejsca,
gdzie zaplanowaliśmy nasze następne noclegi (okazało się, że były dwa),
do schroniska Rifugio Gnifetti (3.647 m.n.p.m.). Dostaliśmy
wieloosobowy „pokój“, gdzie znajdowało się kilka trzypiętrowych łóżek.
Każdy z nas zajął „swoje“. Marzyliśmy o odpoczynku i o pięknej pogodzie
nastepnego dnia. I tak sie stało. Pobudka o 5 rano, śniadanie,
pakowanie, ubieranie sprzętu (uprząż, raki) i wymarsz o godz. 6 rano na
lodowiec. Nie byliśmy pierwsi. Przed nami dziesiątki ludzi, jeden za
drugim, w zespołach spiętych linami zdobywało kolejne metry na lodowcu.
Na szczęście świeży śnieg był tym razem zmrożony, dzięki czemu, w
pięcioosobowym zespole zasuwaliśmy przed siebie niczym pociąg. Błękitne
niebo i dobra widoczność pozwalały na dostrzeżenie znanych alpejskich
szczytów Mount Blanc, Matterhorn i wielu innych, które widoczne były, aż
po horyzont.
Po blisko 6 godzinach wspinaczki zdobyliśmy jeden z wyższych
okolicznych szczytów Punta Gniffeti (Signalkuppe – 4.554 m n.p.m., leży
na granicy między Szwajcarią a Włochami). Na szczyt weszli: J. Gaida, W.
Drożdowska, J. Bondaruk, J. Głowacki i H. Sikora. Charakterystyczne dla
tego szczytu jest to, że na jego wierzchołku znajduje się najwyżej
położone schronisko w Europie – Maryherita. Widoki były piękne,
chociaż od dołu kłębiły się już chmury, podchodzące z każdą godziną
coraz wyżej. W drodze powrotnej weszliśmy na jeszcze jeden
czterotysięcznik Balmenhorn (4.167 m.n.p.m.), na wierzchołku którego
znajduje się statua Cristo della Vette i schron turystyczny. Kiedy
dotarliśmy do „naszego“ schroniska idąc w rozmiekłym śniegu, zapadając
się co któryś krok, niebo było już zasnute chmurami. Około godz. 16
zaczął padać snieg z deszczem. Pogoda na dobre się załamała, czego
doświadczyliśmy następnego dnia rano. Znowu padał deszcz, na przemian z
mokrym śniegiem, co skutecznie uniemożliwiało nam wejście na któryś ze
szczytów. Niestety beznadziejna prognoza pogody zmusiła nas do
podjęcia decyzji o zejściu w dół do Doliny Grassoney. Na szczęście w
drodze powrotnej, pomimo zawieszonych nad nami chmur, nie padało. Po
kilku godzinach byliśmy już przed kolejką, którą zjechaliśmy do Stafal i
jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.
W trakcie wyprawy zrealizowaliśmy nasz cel, którym było wejście na co
najmniej jeden czterotysięcznik. Punta Gnifetti, na wysokości 4.556 m,
to piękna i jak na warunki alpejskie wysoka góra. Dla niektórych z
uczestników wejście na nią było rekordem życiowym albo największą
wysokością w Alpach. Szkoda, że nie wszystkim z naszej grupy udało się
dotrzeć do takiej wysokosci. Kolejny raz alpejska surowa i zmienna
pogoda miała największy wpływ na przebieg akcji górskiej.
Realizacja programu „Kolejowa Solidarność na szczytach Alp“ jest
kolejnym przykładem pokazującym ludzi na codzień pracujących w
kolejowych spółkach i ukazania innego obrazu pozazawodowych
zainteresowań i pasji. Bo na pewno taką pasją są góry, ich przemieżanie,
obcowanie z przyrodą, pokonywanie swoich słabości i ograniczeń,
zmaganie się z zagrożeniami i niebezpieczeństwami, które czyhają nawet w
najmniej spodziewanym momencie. Góry zbliżają ludzi poprzez
solidarną współpracę w zespole, uczą pokory i pomagają z innej
perspektywy spojrzeć na wiele spraw. Choćby na naszą codzienność, w
której jesteśmy zanurzeni i ciągły pęd życia, któremu się poddajemy.
Czasami ważne sprawy redukowane są do takich, które nie mają żadnego
znaczenia, kiedy trzeba robić wszystko, by przetrwać albo wręcz walczyc o
życie. Co ma wtedy znaczenie? Znikąd tego tak dobrze nie
widać, jak z lodowca, przeoranego głębokimi szczelinami i z alpejskich
zaśnieżonych czterotysięczników, których w całym masywie Monte Rossa
jest aż 10. Będąc na miejscu każdy może wybrać, któryś z nich dla
siebie, na który chce wejść, w zależności od swoich predyspozycji i
możliwości, ale trzeba najpierw tu być, jakość tu dotrzeć. Niektórym z nas się to udało. I za to chwała Panu. Henryk Sikora
|
| | |
|
|
|
|
|
|
Copyright "Wolna Droga" |
|
|
|
|
|